Gwoli wyjaśnienia to tylko "szkic" .

.
.
Dobrze wiedziała co robi wybierając tą restaurację. Pomieszczenie o wysokim suficie rozświetlone zwisającymi nisko żyrandolami rzucające półmrok na pomieszczenie. Miejsca oddzielone od siebie kotarami w stonowanej zieleni, stoliki zakryte białymi obrusami wyszywanymi srebrnymi nićmi i świece zdobiące każdą lawę nadawały temu miejscu specyficzny charakter. Poruszając się głównym szlakiem nie widzieliśmy kto zajmuje kolejne loże, dopiero zbliżając się bliżej kotary ujawniały kolejnych bywalców lokalu. Z każdym krokiem obserwowałem wzrastające podenerwowanie u Sary. I każdy oddech odpoczynku, gdy na kolejnych miejscach nie było samotnej kobiety. Mijaliśmy biznesmanów, parę zakochanych, jakieś małżeństwo sądząc po obrączkach i samotną kobietę, która podniosłą podenerwowanie nie tylko mi. Do końca sali tylko dwa miejsca, Judyta wybrała miejsce specjalnie abyśmy mogli bardziej swobodnie rozmawiać. Prawie byliśmy i celu, poprosiłem kelnera aby pojawił się za parę minut. Nie wiedziałem jak będzie przebiegać spotkanie. Stałem z prawego boku mojej żony. Stolik zajęty przez Judytę był po lewej, siedziała na wprost i gdy tylko nas zobaczyła wstała się przywitać. Ubrana w czerwoną, jedwabną suknię pełną falban sięgającą do samej podłogi z bardzo wysokim wycięciem eksponującym jej zgrabne nogi na wysokiej szpilce. Dekoltem jak zawsze musiała świecić gdzie się dało, stąd wielkie wcięcie sięgające niemal do pępka. Odkąd pojawiły się takie stroje zastanawiało mnie ile trudu Kobiety muszą włożyć aby nie zgubić biustu poruszając się. Na szyi miała zapewne bardzo drogi naszyjnik z pereł i śmiałbym sądzić że ważył z pół kilo. Wszystko na pokaz nawet fryzura, jak zawsze ruda tylko tym razem przycięta do ramion. Nie jeden mężczyzna widząc te dwie kobiety z którymi teraz byłem bez wahana pobiegłaby za tą w czerwonym. Ja byłbym tym odmieńcem wybierającym moje słoneczko. Kruczowłosą z delikatną czarną kredką pod okiem i szczerym uśmiechem. Chociaż teraz ten uśmiech gdzieś znikł. I nie ma się co dziwić, sytuacja napięta a ruda nieszczerze się uśmiecha.
- Witam was moi mili. – wyrwała się do podania ręki Sarze.
-Czy mili się okaże.- odpowiedziałem bez namysłu na jej uśmieszek. – Saro to właśnie jest Judyta. Judyto…
-Sara.- przerwała wtrącając mi się w zdanie. Podała mi dłoń z gestem nakazującym ją ucałować lecz tylko ją uścisnąłem. Co przyjęła z przełknięciem śliny. – Usiądźmy. –Zaproponowała.
Gdy siadaliśmy przyszedł inny kelner przyjąć zamówienie. Sara podziękowała i poprosiła aby pojawił się za pięć minut.
-Dawno się nie widzieliśmy Atanelu.
-Prawda- Odpowiedziałem, przypominając sobie nasze ostatnie spotkanie na pogrzebie ponad dwieście lat temu. Nie chciałem do tego wracać. Tym bardziej, że przez ponad pięćdziesiąt lat myślałem, iż śmierci Dagny była winna właśnie Judyta. Co prawda po połowie wieku zebrane dowody uniewinniły ją. O tym może kiedyś indziej wam opowiem. Spojrzałem na Judytę później dłużej na Sarę.
-Bardzo dawno? – zapytała Sara.
-Dwieście trzydzieści trzy lata temu. Na pogrzebie Dagny z domu Tarczyk Byłej żony Atanaela. – musiała to powiedzieć pełnym akcentowanym na żona zdaniu.
- To prawda. – przyznałem wyrazem pokory.
- To mamy dwójkę wariatów.- reakcja Sary jakiej się nie spodziewałem- może jestem w jakimś cholernym mamy cie? Pewnie tak, przecież prowadzisz castingi.
-Tylko wtedy, to mnie by wkręcali.
-Nic jej nie powiedziałeś wcześniej. Dlaczego? – dodała oburzona Judyta. – Zrobiłeś to wczoraj?
-Nie, dziś. - odpowiedziała za mnie Sara. – ładne żarty, nie mam słów.
-Poczekaj do jutra, a sama zobaczysz. Dziś jestem bardzo blisko niego i zmiany już widać. Kurze łapki znikają. –stwierdziła gładząc się palcem pod okiem.- Przyjrzyj mu się.
Odwróciłem twarz w stronę Sary. Nasz wzrok się spotkał a później jej zielone oczy zaczęły biegać po mojej twarzy. Z każdym obiegającym mnie spojrzeniem czułem wzrastającą w niej niepewność.
-Już widzę.- wypowiedziała powoli dotykając mego policzka- pod wieczór już zawsze byłeś lekko szorstki na twarzy.
-To go jeszcze dziś sprawdź w łóżku.
-Judyta. – Powiedziałem podnosząc nieco głos, ale nie gniewałem się. Tak naprawdę stęskniłem się za tą niesympatyczną, rudą babą. Miała to coś w sobie, co przyciągało facetów. Nie powiem, może i coś by między nami było, gdyby okoliczności naszych jakże rzadkich spotkań były bardziej sprzyjające. Niestety zawsze wynikała z tego jakaś afera. I tak samo czułem i dziś.
-Już ja to sprawdzę. – uwierzcie mi zabrzmiało bardzo, bardzo prawdziwie. –Tylko z dziećmi to chyba grozi sądem.
-Masz co najmniej pół roku. To ile masz lat Saro, bo mi się już rachunki mylą.
-Trzydzieści cztery lata.
-Młodziutka.
-A ty ile babciu? – Rozmawiała jakby nic się nie stało a owa sytuacja była normalną. Lubiła sny kontrolowane, tam takie zakrzywienia rzeczywistości były na porządku dziennym. Ale to nie był sen tylko chora rzeczywistość, której nie mogłem zweryfikować.
-Urodziłam się w tysiąc dwieście czterdziestym roku. To mam lat…
-Siedemset siedemdziesiąt jeden, –Przerwałem nie mogłem tak długo czekać - a ja jestem o sześć lat młodszy.
-Siedemset sześćdziesiąt pięć, ładna liczba. – Stwierdziła Sara, która tak jak ja miała bzika na punkcie szukania powiązań liczb z rzeczywistością. Tylko ja szukałem odpowiedzi a na konkretne pytanie a ma luba bawiła się nimi dla samej zabawy. Zawsze była zdania, że może kiedyś przypadkiem odkryje jakiś wzór który podbije świat. Jak miałem jej powiedzieć, że przez pewien czas miałem okazję jako stary dziadek pracować w Biurze patentowym z pewnym Albertem. Wesoły człowiek, trochę dyslektyk i cwaniak. Myślicie, że ten wzór wymyślił sam on, a nie ktoś kto przyszedł owy patent zarejestrować? Sam nie wiem. Nigdy mu do końca nie ufałem, był zbyt wesoły a ja miałem już swoje lata i przez tyle wieków poznałem się na ludziach pracując w różnych krajach.
Rozmowa do końca kolacji przebłagała dość spokojnie. Poruszane były niektóre nasze wpadki z czasów pierwszej wojny światowej, oraz to w jaki sposób omijałem służbę wojskową czy jak zdobywałem dokumenty tożsamości. To były czasy. Chociaż każde następne są coraz ciekawsze pod względem technologicznym jednak pod względem zachowania ludzi coraz gorsze. Teraz każdego można kupić. I doszło do tematu pieniędzy. Wydało się jaki to jestem obrzydliwie bogaty.
-Masz tyle pieniędzy a nie możesz pomóc biednym dzieciakom z sąsiedztwa? –Zaprotestowała w trakcie rozmowy Sara.
-Niestety nie, pieniądze służą mi jako zabezpieczenie na przyszłość. A otwarcie kolejnego schroniska dla biedniejszych nic nie zmieni. Wręcz przeciwnie, wszystkie lata spędzone na ziemi nauczyły mnie, że ci co pracują to mają a ci co nie pracują mieć nie powinni.
-Dobra skończ, znam twoje zdanie na ten temat. – mieliśmy okazje nie raz rozmawiać o takich sprawach, jednak posiadany majątek stawiał mnie w zupełnie innym świetle. Całe lata na niego pracowałem. Maiłem firmę samochodową którą podczas wojny przejęło państwo. Później znów dorobiłem się fortuny a pieniądze odkładane w banku Szwajcarskim mają się dobrze i stale pączkują. Gdy kiedyś pracowałem w Rosji przy wydobyciu diamentów byłem milionerem jednak banki zawodziły i po sławnym napadzie straciłem wszystko. Teraz tylko żyję z procentów i codziennej pracy która jest oderwaniem od nudy. A na dostatek nie możemy narzekać, jeszcze by brakowało aby się nam w głowie poprzewracało.
- Oj przestańcie, Jest powód dla którego się spotkaliśmy. Ale to nie ja zarządziłam spotkanie tylko wy.
-Tak, bo widzisz ja nie chcę teraz odmłodnieć. Ja chciałbym…
-Chciałbyś być przy Sarze- przerwała – i żyć z nią do śmierci. Tylko widzisz, ja poznałam bardzo atrakcyjnego i młodszego bruneta. I chciałabym z nim być. Jest już prawie mój.
-Młodszego a to dobre. Ale widzisz ja już jestem z Sarą. – powiedziałem chwytając Sarę za ręce.
-No znaczy ja już z nim jestem, ale nie chcę być przy nim taka stara.
-Przecież masz na oko trzydzieści pięć lat, to nie jest chyba wielka różnica. A on ile ma lat? – zapytałem.
-Dwadzieścia jeden.
- I specjalnie przyleciałaś z Ameryki Południowej na casting aby się ze mną spotkać i odmłodnieć zamiast przebyć kawałek drogi do ameryki północnej. Wiesz co, ja myślę, że te odwiedziny nie są przypadkowe.
- Bo widzisz, ostatnie nasze spotkanie nie było zbyt w porządku, myślałam o nim dużo. To szybkie pożegnanie, łzy i w ogóle.
-To nie jest sednem twych odwiedzin. Bo przyleciałaś tylko na casting i wróciłaś czułem to jak się zmieniałem. I czułem jak dziś rano wróciłaś. Zaraz po tym jak się przebudziłem.-Sara wytrzeszczyła oczy to na mnie to na Judytę.
-To wy się czujecie? W sensie takim duchowym.
-Można tak powiedzieć. Nie czujesz takiego zmęczenia jak się ma po nieodpowiedniej stronie globu. Budząc się nie czujesz, że coś cię strzyka w plecach. Nie ma się bólów głowy i choroby mijają. –przytaknąłem i powróciłem do tematu który opuściła.
-To przyjechałaś mi powiedzieć , że chcesz odmłodnieć, ale nie chcesz się zgodzić na to, że mi się ten pomysł nie podoba.
-Tego nie powiedziałam. –zamyśliła się na chwilkę- Myślałam, że jesteś sam to tobie to różnicy nie zrobi i chciałam zapytać czy się zgodzisz.
-Ale jakoś przez te dwieście lat, kilka razy o tym nie pomyślałaś? Wiesz jak musiałem zaginać czasoprzestrzeń aby w czasie wojen nie brali mnie do tego cholernego wojska?!
-Przecież niedawno wspominaliśmy o tych czasach i nie ugodziło cię to tak bardzo.
-Bo nie chciałem do tego wracać, wiesz jak to jest być zamkniętym w celi z ludźmi którzy starzeją się a ty nie. Wiesz jakie jest zdziwienie strażników którzy wypuszczają młodszego człowieka niż przed laty. Dokumenty się nie zgadzały i kolejne przesłuchania kim jestem. Ale dość o tym.
-Ale przecież teraz pytam. –widziałem, że zależy jej na pozytywnym rozpatrzeniu prośby. Ale i tak bym nic nie wskórał, bo to, że ja przeniosę się gdzieś indziej nic nie zmieni, starzenia się nie zmienię młodnienie i owszem. Wiedziała, że jest na wygranej pozycji mimo to pytała.
-Wiesz, wkurzyłaś mnie, nie tylko mnie ale i moją żonę.
-W takim razie do zobaczenia za jakieś czterdzieści lat. – wstała i chciała wyjść, złapałem ją za rękę. Długo się nie widzieliśmy a sprawy tak zostawić nie można. W głowie szybko kalkulowałem czas i prędkość w jakim młodniejemy i wymyśliłem.
-Wkurzyłaś nas. –trzymałem mocno jej rękę – ale jutro tu się znów spotkamy- dodałem z miłym uśmiechem. Bo naprawdę chciałem ją jutro jeszcze zobaczyć. – dogadamy się. – puściłem jej rękę a ona odwróciła się i z uśmiechem pożegnała. Tylko dlaczego miała łzy w oczach, czyżby było to takie ważne. Przez chwilę siedziałem zamyślony odprowadzając wzrokiem kobietę w czerwieni a Sara wpatrywała się we mnie. Gdy to zauważyłem, widziałem jej niezadowolenie.
-Mam nadzieję, że coś wymyśliłeś. –Powiedziała z zazdrością w oczach.
-Też mam taką nadzieję. –powiedziałem chyba nie do końca przekonująco.
Poprosiłem o zamówienie taksówki w międzyczasie uiściłem rachunek za kolację. Droga do domu była w milczeniu. W domu zresztą też nie za dużo zamieniliśmy słów. Wziąłem kąpiel i położyłem się koło mojej śliczności. Energia mnie rozpierała ale nic w tym dziwnego.
-Wiesz ona mówiła prawdę o tym, że się zdrowieje, ma się siłę i lepsze samopoczucie.
-Mówiła też że nie boli głowa, a mnie głowa boli. Dobranoc. – odwróciła się plecami do mnie i próbowała zasnąć, przytuliłem ją ramieniem i sam chciałem zasnąć. Było mi ciężko, głowę miałem pełną myśli sprzecznych ze sobą, ułożyłem tysiące powodów dla których Judyta dała o sobie znać. Jutro muszę przekonać ją do zmiany swojego zdania. Wydaje mi się, że to będzie trudna rozmowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz