środa, 26 grudnia 2012

Łańcuch niemocy



Wiedziałem, że tak będzie. Inżynierka nie napisze się sama. Czas do pierwszego sprawdzenia pracy jest na piątek dziś mam środę. Cały czwartek i niepoukładane myśli. Ukochana daleko, na święta w rodzinnym domu. A ja w swoim mobilizując się od kilku dni do pracy. Trzeba coś ruszyć i napisać. Codziennie spoglądam na książki które wypożyczyłem. Zrobiłem postęp przejrzałem je i już wiem co jest w każdej z nich. Ogrom materiału jaki jest w nich wszystkich mnie przeraża. Podobno najtrudniej jest zacząć pisać a później jakoś już idzie. Jutro cały dzień poświęcam redagowaniu. Czy uda mi się wyłuskać około trzydziestu stron. Wątpię w to. Co prawda część już mam napisana na brudno i należy tylko poprawić tu i ówdzie przy wklepywaniu na białą jeszcze stronę Worda. Ale jak tu się skupić jak moje myśli przywiązane są do miłości mego życia. Chce się wyrwać stąd i być przy niej. Jednak rozum z sercem walczy i nakazuje stawić czoła wyzwaniu. Kiedyś wszystko było prostsze, odkładane na ostatnią chwilę bez znaczenia czy to dokończę na czas czy nie. teraz jeszcze presja czasu i to nie tylko takiego formalnego na złożenie pracy ale także takiego uczuciowego. Chce to wszystko skończyć jak najszybciej aby resztę dni wolności poświęcić mej Muzie Natchniuzie. Tylko z takim rozumowaniem jestem wstanie działać z efektem każdy inny sposób użalania się nad odległością i czasem oddala mnie od celu. Napisania pracy i większej ilości czasu spędzonego z nią. Jutro postanowiłem wstać rano, jednak moje ostatnie nocne maratony przestawiły godziny snu co przełoży się na niewyspanie i znów załamka w jaki sposób się zmobilizować do tego cholernego pisania. Jestem zły na siebie, mój całkowity brak organizacji doprowadził właśnie do takiej sytuacji gdzie słucham od kolegów o ich postępach w pisaniu czy badaniach a ja jestem na pierwszej stronie, ba nawet jej nie mam napisanej. Pisanie swoją drogą a obliczenia w programie drugą. Nie znam tego programu, coś z niego miałem, jeden semestr. Gdzie moja znajomość oprogramowania nie pozwala na szybkie wykonanie obliczeń. Obliczeń o których nie mam pojęcia na obecną chwilę. No może nie tak całkiem, jakąś tam wiedzę posiadam ale czy będzie ona wystarczająca do zbudowania schematu blokowego dającego się bezproblemowo wyliczyć. Na dziś mam doła, rzekłbym wkurwa na samego siebie. Dodatkowo dobija mnie fakt, że chcąc być tak zajebistym z jednej strony daję ciała z drugiej. Bądź co bądź i tak do sylwestra się nie widzę z moją ukochaną. A jak mawiają kocha to poczeka. Zatem do pracy bez opierdalania się.  Tak już mam, że pisząc teksty motywuję się i utwierdzam się w słuszności swego działania a może po prostu mam słabą pamięć. Od jutra tyranka dla lepszego jutra. Ale obiecuję, że jak po skończeniu studiów będę okradany przez pracodawcę a państwo będzie mnie okradać jak innych to zrobię rzeźnię jak mój ulubieniec z pewnego kraju. Wszystko w imię dobra Państwa Polskiego. No chyba, że mi się odwidzi to wyjadę z tego kraju. 
Cytując cieszących się niekoniecznie dobrą sławą: "Naród piękny, tylko ludzie kurwy."

niedziela, 23 grudnia 2012

Złamałem nogę



Droga do kościoła ze schodu na zachód po południowej stronie ściana lasu skutecznie broniąca drogę przed promieniami zimowego słońca. Lód na tej drodze przy lesie utrzymuje się do późnej jesieni jeśli warunki pogodowe sprzyjają. Na normalnych drogach suchutko a tam ślisko i niebezpiecznie. Wracając z kościoła który postanowiłem odwiedzić po uśrednieniu ośmiu latach zacząłem się obawiać o to abym nie upadł na dupę albo nie połamał nóg.  Los jest jednak przebiegły i zachwiałem się na nierówności. Taak złamałem nogę, kiedyś skacząc na spadochronie. Dokładniej wylądowałem pięknie, Tylko akurat nogą w kretowisko i podmuch wiatru po wylądowaniu pociągnął mnie w taki sposób, że kość pękła wzdłuż. Wtedy o złamanej nodze napełniony adrenaliną dokuśtykałem do samochodu. Dziś złamanie mnie ominęło. Dostałem drugą szansę i postanawiam ją wykorzystać, chodząc do kościoła drogą równoległą oddaloną o trzydzieści metrów. To przekłada się na czterdzieści metrów droższą drogę, w moim przypadku, ale i bezpieczniejszą. Może czasem warto zrezygnować z przyzwyczajeń dla lepszego zdrowia ciała i ducha? Poświęcić tę odrobinę czasu na dłuższą drogę. Nadchodzą święta i życzę wam chwili na to zastanowienie się  nad wyborem drogowskazu życia. Poza tym zdrowia, szczęścia w miłości i motywacji do działania. Zastój cofa nas każdego dnia. Pozdrawiam.

wtorek, 18 grudnia 2012

Okiem na kota. - Wizyta u specjalisty i poszukiwacze kota.



Od tygodnia mam coś z oczami. Myślałem, że początkowe swędzenie w narożu oka spowodowane jest zbyt dużą ilością godzin przed komputerem. W razie co postanowiłem to sprawdzić i badać rozwój w oku i po tygodniu postanowiłem odwiedzić okulistę aby zweryfikował moje przypuszczenia co do nieprawidłowości w oczach. Posiadając dzień wolny wybrałem się z rana aby zarejestrować się do specjalisty. Dzień wcześniej dowiedziałem się, że muszę być przed siódmą aby dostać się w kolejkę, bo ponoć niektórzy stoją tam już od rana. Postanowiłem być tam około godziny szóstej trzydzieści. Z rana autobusy kursują szybciej, więc byłem tam już o godzinie szóstej osiemnaści i szok. Byłem już dziesiąty w kolejce. Jako człowiek z rana nie wygadany, co nie znaczy, że nie miałem ochoty komentować niektórych teksów babć i dziadka którzy byli tam już od grubo przed szóstą. Stałem cicho przed drzwiami przychodni i wsłuchiwałem się w historyjki zdawałoby się wyssane z palca. Ale mniejsza o to polskie narzekanie. Najbardziej ruszyło mnie, że byłem dziesiąty pomimo tego, że tak wcześnie wstałem. Pal licho, że byłem dziesiąty. Ale jak trzeba się nudzić w domu aby być tu tak wcześnie. Przychodnię otworzyli o godzinie siódmej czterdzieści... Czekanie jest mordęgą i marnowaniem czasu, żałowałem, że nie zabrałem książki. Dziesięć minut przed otworzeniem rejestracji dziadek otwierający pochód zniknął i zjawił się na ostatnie dwadzieścia sekund z swoją lubą babunią. Stał specjalnie od piątej trzydzieści aby babcia była pierwsza w kolejce. Naprawdę to mi się spodobało. I myśl o szurniętym dziadku który nie ma co robić rano mi przeszła. Babcia weszła odraz do gabinetu i cały jej pobyt trwał tam raptem dziesięć minut. Będąc u okienka dowiedziałem się, że jestem trzeci. Jakie było moje zdziwienie gdy zapytawszy na którą godzinę mam się stawić recepcjonistka odpowiedziała politowanym spojrzeniem i tekstem, przecież jest pan trzeci a pani z nr 1 już wychodzi. Badanie trwało krótko, ciśnienie oka, jakieś choineczki, literki i mikroskopem badanie tego co mnie swędzieć miało, kontrast do oka na UV znów mikroskop i mały wywiad kto w rodzinie choruje na jaskrę, więc odpowiedziałem, że babcia i wybyłem do apteki po kropelki. 18,90zł za 3 buteleczki które mam stosować przez 4 dni a jak się pogorszy i nie pomoże "Ratuj się pan dalej" . Co mi dolega nie wiem do tej pory. Mam nadzieję, że pomogą kropelki. Szybko autobusem do domu i zonk. Jakie szybko przecież na moją wiochę nic nie jedzie poczekać trzeba czterdzieści minut. Czytałem ogłoszenia na przystanku. Komuś zaginął kot. Naprawdę, wierzysz, że się znajdzie. Czasem mam ochotę dopisać. "Smaczny był" albo brutalniej przykleić zdjęcie rozpłaszczonego kotka. Psa by może ktoś znalazł, ale kota nie dorwiesz...

niedziela, 2 grudnia 2012

Warszawskie wieśniaki.



[fot. z 2.12.2012 ze strony: http://t.patrz.pl/t/5_320_1039048.jpg]

Z góry przeprasza wszystkich mieszkających na wsi oraz ludzi godnie stąpających po ziemi. Po krainach polskich najczęściej da się słyszeć o zachowaniu niegodnym człowieka którego korzenie wywodzą się z małych miejscowości wsiami zwanymi. Bo to niby tak głośno do siebie krzyczą, bo czasem kurwą rzucą czy spluną na chodnik pod nogi kobiet. Przeświadczenie dość mylne jak się okazało po krótkiej obserwacji na dworcu PKP w Bydgoszczy. Dziś miałem okazję tam czekać trzydzieści minut, więc postanowiłem sobie pospacerować i poobserwować ludzi. Niedziela to ruch dość spory jak się okazało. Większość studenci wracający do internatów, ludzie pracujący, złodzieje(bo pewnie i oni gdzieś się kręcą), dziadki i babcie. Ale do sedna. Uwagę mą przykuły dwie grupki ludzi jedna z wioski z tego co usłyszałem z ich rozmowy. Która, jak na grupę pięcioosobową zachowywała się normalnie. Czasem śmiechy jakiś żart i tyle. I druga grupa debili z Warszawy. Debili bo po imieniu trzeba nazywać intelekt który widać z daleka. Zaznaczę, że nie mam nic do gości w dresach. Może komuś tak wygodnie. Nie mam nic dosłuchania hip hopu czasem coś tam posłucham ze starszych kawałków bo teraz to głównie kupa wychodzi tym nowym twórcom. Owi pseudo raperzy (jeden ma ponoć kanał na YT) krzyczał nick jaki ma, ale nie zapamiętałem. Coś z downem jak mi się o uszy obiło. Krzyczeli rapowali i wulgaryzmami rzucali. Śmiecili papierkami, puszkami a kosz obok... Komentowali ubiór ludzi, mimo iż sami wyglądali jak wycięci z teledysku z murzynami. Tylko oni wyglądali bardziej polskie realia, biedniej bez łańcuchów i tłumu kobiet u boku.  Zdegustowało mnie to ich zachowanie. Czasem myślę sobie. Dobrze, ze nie mam super mocy bo bym troszkę naprostował ten margines. W zasadzie po co super moc trochę psychopaty w sobie by się przydało... Tylko czy wtedy kim bym był? Debilem?