środa, 19 czerwca 2013
Jedziemy na cegły.
Męczący dzień. Wracając do domu przechodzę zawsze przez plac koło szkoły. Na tym placu dzieciaki śmigały rowerami, a raczej rowerkami. Krzyk okropny jak na moje uszy o tej porze dnia. Przekrzykiwali się gdzie się wybrać na tych rowerkach. Jedna z dziewczynek krzyknęła "na cegły!". I przypomniało mi się moje dzieciństwo. Też kiedyś z kolegami jeździłem rowerami, no rowerkami. Też mieliśmy swoje miejsca. Śmigaliśmy "na dziury" w pobliskim lesie, "na fundamenty" znajdujące się na działce, na której budowa domu nie mogła się długo zakończyć. Czy na owe cegły na innej budowie. U nas pewnie cegły oznaczały inne miejsce, ale wystarczyła nazwa uruchamiająca wspomnienia. I od razu zrobiło mi się jakoś tak i szczęśliwie, i smutno. Dzieciństwo minęło, beztroskie kręcące się kółka nie wrócą tak szybko. I tu przemyślenie, nie wrócą tak szybko bo wrócą. Może nie moje a moich dzieci. Ale najpierw praca, dom, na kocią łapę mam nadzieje, że nie przyjdzie mi żyć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz