sobota, 29 września 2012

Pakty


 
Zastanawialiście się kiedyś jakby to było gdybyście podpisali pakt z diabłem? Nie moglibyście o tym nikomu mówić bo to pogrążyłoby was jeszcze szybciej w czeluściach piekielnych. Podpisaliście papierek własną krwią, który staje w płomieniach zaraz po ostatniej literze waszego nazwiska. Wszystkie dokumenty zawierają coś małym druczkiem. Wasza nieśmiertelność objęta ramami czasowymi, czyli jednak śmiertelność. Jesteście odporni na choroby śmiertelne, po wypadkach leczycie cię się bardzo ładnie, rany goją się w zadowalającym tempie, nie wyróżniacie się z tłumu… Starzejecie się wolniej, później modniejecie co jakiś czas pojawia się wasz diabełek kontrolujący to co i jak robicie. Bo duszyczka w piekle zawsze mile widziana. Jedyne co musicie robić to przestrzegać chorego kodeksu na który się decydujecie. Małym druczkiem jak wspomniałem mogą znajdować się wymagane przestępstwa, które pojawić się muszą na waszym koncie w przeciągu paru lat aby uzyskać bonusowe dni pobytu na splugawionej ziemi. Mały druczek który nie obejmował pisania opowiadań i rozmyślań. Warto to wykorzystać? Jakich podłości jesteś wstanie dopuścić się aby uzyskać bonusik godzinny, kiedy zechcesz przestać bym złym. Kiedy powiesz nie. Każdy z nas chce żyć jak najdłużej… Powiesz wreszcie NIE i znajdziesz się w gorącym kotle? Hmm, jest coś jak dobro i zło? Z definicji, może… Czekasz na tak tragiczny wypadek który postawi cię przed sądem, bo tylko tam masz szansę na naprawienie swoich poczynań. Żadne samobójstwa nie wchodzą w grę, A z wszystkich wypadków wychodzisz w najgorszym razie na wózku inwalidzkim a po pewnym czasie doznajesz cudu, musisz jakoś pracować dla tej gardzącej tobą strony… Zastanawiałeś się ile jest takich osób, ile z nich niepozornie zatruwają życie? Podpisać taki dokument jest bardzo łatwo. Pusta kartka papieru, wasze myśli i złożenie waszego podpisu w dolnym prawym rogu krwią z odartego kolana po nieudanym skoku na desce, czy przeciętego palca podczas nieudanej próby krojenia pomidora…
Ciekawe czy piekielny siedzi na fejsie, jeśli zniknę to wiecie dlaczego :P

Puzzle

Dlaczego on zostawił ją, dlaczego ona zostawiła jego. Dlaczego. Po prostu do siebie nie pasowali. Jakieś dziecko układało nasze życie? Możliwe, idąc do sklepu wybrało największe pudło puzzli z bardzo skomplikowaną mozaiką. Usiadło w pokoju wysypało wszystko na podłogę i zaczęło układać. Od razu zwróciło uwagę, że nie wszystkie puzzle pasują do siebie idealnie. Kształtem a i owszem trafiają się takie które pasują a kolorystycznie już nie. Trafiają się takie które kolorem są dla siebie stworzone a formą już nie. Dzieci lubią układać coś na siłę i wciskają elementy układanki w nieswoje miejsca, uderzając przy tym bardzo mocno pięścią aż leżące niedaleko nieułożone elementy podskakują. W końcu coś pasuje „na siłę”, lecz przy próbie dołożenia kolejnych elementów konieczna jest rozbiórka na siłę wciśniętego kartonika. A ten wyjęty kartonik jest już nieco uszkodzony. I czeka teraz w kolejce na pasujący inny puzzle. Na górce elementów da się czasem znaleźć elementy już połączone, maszyna źle je pomieszała. A to i lepiej dla całości obrazu. W tak skomplikowanym obrazie jakie wybrało sobie dziecko są też elementy które można złożyć od razu, bez większego namysłu bo od razu wiadomo, że właśnie to miejsce jest przeznaczone dla odpowiednich części. Są takie miejsca gdzie nie ma się co zastanawiać a układać, tylko znalezienie tego drugiego kawałeczka jest pracochłonne. Po kilkudniowym układaniu obrazu dziecko nie może znaleźć kilku elementów, pewnie maszyna rozdzielająca puzzle zostawiła kilka i wrzuciła do innej paczki. I teraz ktoś cieszy się innym zapasowym elementem. A może jakieś puzzle zniknęły pod łóżkiem w pokoju dziecka? Czy takie nie jest życie?

Maluj Swoje życie patrząc na obrazy innych.


stallone (1)
O czym teraz myślę? Zabawne ostatnio mam coraz bardziej na wszystko czego można się spodziewać wywalone. Nawet większość umieszczonych zdań w tym poście będzie bez sensu. Najbardziej podobało mi się układanie treści mających drugie dno. Dostrzegane to było przez nielicznych (dzięki za wiadomości na pw). Teraz mam trochę wnerwa na siebie, tyle czasu zmarnowałem. Jeden głupi błąd wracać do domu samemu i 3 tyg wakacji. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że pisząc wcześniejsze zdanie już się nie złoszczę. Czasem chciałbym umieć gniewać się powiedzmy jakieś dwa dni no może trzy, ale nie potrafię dłużej jak trzy minuty. Może to jest zaletą? Nie wiem zawsze uważałem, że złość to zły doradca i staram się trzeźwo spoglądać na ten nieuczciwy świat, a w miarę możliwości staram się naprawiać dając przykład w moim odczuciu dobra. Czym jest dobro spór, dyskusja wulkan wielki. Toteż nie musisz się zgadzać ze mną gdy powiem, że dobrem jest kara śmierci dla złodzieja lizaka. Najchętniej tak bym karał przewinienia ale kto by płacił podatki:P
O czym jeszcze myślę? O tym, ze boję się zaryzykować. Kończę ładnie studia jak mam tą możliwość a nie rzucam wszystkiego w cholerę i nie zostaję sławnym pianistą, malarzem czy cieszącym się złą sławą mordercą za niemałe pieniądze. Tak mi się przypomniało. "Kura ubijesz na rosół, no pewnie. Komar, ubijesz bo Ci bzyczy nad uchem, jasne. Kot śmietnikowy niczyi, tylko miauczy nocą i nie daje spać. Ubijesz? Gdyby prawo pozwoliło, bez wahania."
O czym jeszcze teraz myślę? Głownie o błędach które muszę poprawić w ...życiu...
tylko ciągle poprawianie pędzlem obrazu zlewa barwy i nie wiemy co rzeczywistością być powinno, często krzywa krech poza kontur nadaje wyrazistości i oryginalności dziełu. Dlatego poprawki zostawię innym pokoleniom niech konserwatorzy zajmą się wyblakłymi barwami. A ja będę malował w swoim stylu, często pod presją czasu, czy przy złym świetle, ale ten obraz będzie mój trudny do podrobienia posiadający duszę.

Lustro

Czy świat za druga stroną lustra byłby inny. Odwrócony o 180*? Może, właśnie taki jest. Moi znajomi których znam w odbiciu już nie tak dobre dusze. Telewizja mówiąca tylko prawdę, reklamy dłuższe od filmu no chyba, że to Polsat. Fotele już nie tak miękkie, poduszki twarde jak skała, kamienie jak waciki a zimna woda gorąca. Kurki w kranie na lewo, płomień w kuchence zimny i prąd w gniazdku nie groźny. Litery lustrzane lecz normalne dla lewusów czytających od prawej do lewej. Tylko odwrotność o 180* lecz wymiar ten sam, bo przy zwierciadle płaskim trudno o deformację wymiarowa. Stąd uśmiech prawdziwy w górę kącikami ust zacieszający, łzy prawdziwe przy smutku i radości. Ostrza noży tnące tak samo dotkliwie, rany gojące się tak samo długo. Czas płynący na zegarach tak samo choć mechaniczne odwrotnie. Grawitacja taka sama a skręt łańcucha DNA przeciwny. Reguła prawej dłoni w fizyce nadal byłaby prawą lecz z punktu naszego położenia przed lustrem odwrotną do rzeczywistości nam znanej. Ile sprzeczności pojawiłby się w uczuciach, miłość wyrażona prawym sierpowym, nienawiść wolę nie myśleć. "Zbyt długie patrzenie w lustro przywołuje demony z tego innego świata."

Pudełko zapałek

Jako mały chłopiec lubiłem zabawę ogniem. Nie raz zdarzyło mi się iść do sklepu i kupić paczkę albo zgrzewkę zapałek. Lubiłem patrzeć jak płoną żywym ogniem, nie raz zapalałem wszystkie na raz aby poczuć bijący od nich żar. Takie zapałki szybko gasły po odcięciu tlenu, wystarczyło zamknąć szybko pudełko. Jako chłopiec chowałem je w różnych miejscach np. w piaskownicy na podwórku. tam zapałki wilgotniały i były trudniejsze do zapalenia niż nowsze. Wilgoć powodowała, że niektóre mimo pocierania nie dały sie odpalić, gubiły siarkę i bezpowrotnie były stracone. Niektóre z nich jednak udawało się zapalić. Płonęły lecz gasły bardzo szybko. Większość z nich ulegała złamaniu. Wtedy łapałem je blisko siarki i pocierałem o pudełko. Zapalały się ale i parzyły w palce. Z biegiem czasu nauczyłem się, zachowywać połamane zapałki i suszyłem je na kaloryferze. Te płonęły ciepłym ogniem, jednak przy złamaniu gasły. Niektórym z nich płomień przeskoczył na dalszą część patyczka, płonął ale parzył w palce. Koniec końców wszystkie wyrzucałem.
Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z istoty ognia i roli zapałki. Pech chciał, że miałem do rozpalenia ognisko przed zbliżającym się deszczem a w pudełku była tylko jedna zapałka i do tego złamana. Złapałem ja delikatnie i potarłem o draskę. Raz, drugi, trzeci. Zaiskrzyła ale się nie odpaliła draska była już zużyta. Przygotowywałem rozpałkę która miała za zadanie utrzymać żar po pierwszym kontakcie z ogniem. To miała być ostatnia szansa. Układając to posłanie dla ognia przypomniałem sobie o nowym pudełku w kieszeni kurtki. Nowe pudełko zapałek i nowa draska zdawała spełniać me oczekiwania, nie otworzyłem tego pudełka, potarłem jeszcze raz tą złamaną zapałką którą cały czas trzymałem w dłoni, zaiskrzyła i dała ciepło długiej płaczącej nocy. Ile to się nabiegałem aby podtrzymać ogień do rana gdy kapuśniaczek ustał. Byłem niewyspany wory pod oczami zdobiły me lico, suszyłem swe ubrania przy ogniu rozpalonym od złamanej zapałki. Byłem niewyspany ale szczęśliwy, cóż takie jest życie.

Mam dziwne sny

 
Podobno to co się nam śni jest odzwierciedleniem naszych największych marzeń lub też obaw. Czasem postępujemy wbrew swej woli w śnie wiedząc, że czynimy źle. Dziś miałem dość wyjątkowy poranny sen, który pojawił się po przebudzeniu. Akcja w snach zazwyczaj zaczyna się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego. Stałem w  akademiku na jednym z pięter, wszedłem do jednego z pokoi i zastałem koleżankę, którą w odczuciu jakie miało zaistnieć w śnie kochałem. Usiedliśmy sobie na łóżku, ona bliżej stolika bo miała zacząć jeść śniadanie. Usiadła w taki sposób, że mogłem wygodnie położyć głowę na jej kolanach. Zamknąłem oczy i słuchałem tego co do mnie mówi. Po krótkiej chwili zdałem sobie sprawę, że nic do mnie nie dociera z tego co mówi a ja marnuję tutaj tylko czas. Otworzyłem oczy i tępo patrzyłem się w drzwi. Wszedł jakiś starszy facet, łysiejący, niskiej postury dość masywny i pyta o kolegę z pokoju obok. Dostał odpowiedź, że go nie ma bo kilka dni temu zniknął. Za tym facetem wyłonił się drugi wyższy z jakimś dziwnym afro na głowie i mówi, że w pokojach obok też nie ma naszego kolegi. Wyszli oboje trzaskając drzwiami, odwróciłem głowę spoglądając na właścicielkę nóg na których spoczywała moja głowa i zobaczyłem przerażenie. Powiedziała mi szeptem, że oni go znajdą i zabiją bo szukają czegoś co bardzo możliwe sąsiad z pokoju obok sobie przywłaszczył a to czego szukają ma dużą wartość. Chwilę później znalazł się w łączniku pokojów trzeci goryl tego niskiego knypka który wydawał się być szefem. Góra mięśni weszła do naszego pokoju i pięścią otworzyła drzwiczki szafy niszcząc ją w drzazgi. Wyrzucił wszystko z półek na podłogę i szukał czegoś nerwowo a ja nadal leżałem na kolanach przyglądając się przedstawieniu. Poczułem strach bliskiej mi osoby gdy nagle mięśniak wyciągnął pistolet i zaczął grozić, że pozabija nas jeśli nie powiemy gdzie jest złodziejaszek. Pomachał bronią i wpadł na genialny pomysł wyjścia z pokoju do pokoju obok. Było słychać strzał, czy kogoś zabił? Tego nie wiem bo nie widziałem, ale jak w śnie wiedziałem, że to nie mogło być coś miłego tym bardziej, że po chwili dało się słyszeć krzyki i rozpacz koleżanek z pokoi po drugiej stronie łącznika. W tej samej chwili do naszego pokoju wszedł uzbrojony w pistolet wysoki z twarzy kalafiarowaty przestępca. Zaczął nerwowo przeszukiwać wzrokiem podłogę na której teraz spoczywała zawartość szafki zniszczonej przez jego wspólnika. Z pokoi obok czyli jakieś pięć metrów dalej, za ściana było słychać groźby. Facet w naszym pokoju odwrócił się w stronę drzwi. Pomyślałem to nasza jedyna szansa. Zerwałem się z łóżka łapiąc naostrzony ołówek i jednym susem nieudolnie próbowałem złapać lewą ręką  dłoń z pistoletem a prawą wbijałem ołówek pod żebro modląc się by nie trafić w kość. Udało się, wbić i złamać go tak aby był niemożliwy do wyjęcia. Gościu darł się wniebogłosy i w szamotaninie strzelił. Wyszarpałem mu pistolet i przycelowałem w niego. W tej chwili wbiegł ich szef, mierząc do mnie. Spojrzał na wysokiego kulącego się z bólu na podłodze i oddał strzał prosto w jego głowę. Negocjacje z takim psycholem chyba nie wchodziły w rachubę, ale zawsze warto spróbować. Zapytałem, czy przypadkiem nie poszukuje kogoś na zastępstwo wykorzystując do maksa umiejętności aktorskie. Przecież, w Polsce i tak pójdę siedzieć za obronę więc co mi pozostało. Powiedział dobra ale zabij ją wskazując na osobę której przed chwilą leżałem na kolanach. Odpowiedziałem, że ją kocham i raczej tego nie zrobię jeśli rozumie co mam na myśli i strzeliłem w poduszkę obok niej. Podskoczyła i powiedziała coś w stylu, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Szef wydawał się zainteresowany przebiegiem akcji i kazał mi iść do pokoju obok dokończyć dzieło. Ja wychodziłem z pokoju a mięśniak do niego wchodził. Złapał dziewczynę i trzymał ją w uścisku, tak na wszelki wypadek. Poszedłem za niskim przywódcą i kazał oddać mi strzał do jednej z dziewcząt. Uśmiechnąłem się bo sam opuścił broń, w jednej chwili oddałem strzał, zabolał mnie nadgarstek. A więc to tak jest gdy nieprawidłowo chwyci się broń. Został tylko jeden przestępca, trzymający przerażoną kobietę. Stał na końcu łącznika zasłaniając się nią celując we mnie. Co chwila zmieniał położenie broni to w nią to na mnie. Wycelowałem w jego głowę i powiedziałem. Czy wiesz, że jeśli strzelę w twoje lewe oko to prawdopodobieństwo, że zaciśniesz dłoń na pistolecie spada drastycznie. Stała w jego uścisku i patrzyła na mnie jak na obcego faceta. Powiedziałem jej, zaufaj mi. Zamknęła oczy przełykając i wstrzymując oddech. W tej chwili widziałem jak cyngiel jego pistoletu się podnosi, wypaliłem. Ona przeżyła i wybiegła na korytarz. Zostałem sam w towarzystwie czterech ciał i ścian ozdobionych świeżą posoką. Ze złości rzuciłem pistolet o ścianę, nie wypalił chociaż przeszła mnie taka myśl. Za późno to wszystko rozegrałem i przez to zginęła studentka. Pytanie czego szukali te zbiry. W tym momencie usłyszałem głos nieznanego mi języka prowadzący do pokoju kolegi który dobre kilka dni temu dał dyla. Zobaczyłem ciemno filetowe smugi niby dymu zasysane do lampy wiszącej pod sufitem. Zdjąłem klosz i zobaczyłem w nim mała kwadratową kostkę z dziwnego połyskującego metalu. Gdy ją dotknąłem poczułem ostatnie myśli obu których zabiłem. Mięśniaka "i tak już nie żyję" i Szefa "i tak cię zabiję". Usprawiedliwiony z dziwnym przedmiotem w dłoni obudziłem się ze snu.

Być smokiem, przyciągać do siebie ludzi, siać rozpierdol i nie przejmować się opinią kundli.

Opuściwszy skorupkę jaja szybko nauczyłem się latać. Każdej nocy przemierzam setki kilometrów na swych skrzydłach. Dniem sieję strach i podziw. W swoim życiu dużo napsułem nie przejmując  się zanadto tym co unicestwiłem parłem dalej ku wschodzącemu słońcu. W czasie mego istnienia powołałem też dużo do istnienia, często dzieje się tak, że obrócenie kilku osób przeciwko mnie łagodziło ich zatargi. Proces długotrwały jak na władcę chaosu, ale dający satysfakcję. Cieszy mnie gdy mogę pomóc przy tworzeniu jak i niszczeniu, musi się dziać i tyle. Nie ważne, czy przy tym zyskam, czy stracę, w razie konieczności rozwinę skrzydła i opuszczę pogorzelisko. Wszakże mam wszystko w głębokim poważaniu a mój magnetyzm nie pozwala mi się nudzić. Zrodzony jako smok ziemi i wody kocham pustynię i sypiący w oczy piach, kurzawę którą nie każdy przetrzyma. Stąd otaczają mnie ludzie szorstcy. Lecz jako woda kocham deszcz, a połączenie tych dwóch sił przyrody pozwala jednoczyć w całość uczucia dwóch skrajności. Ludzi znaku wody i ziemi. Ci delikatniejsi rzeźbią w skale zabierając ze sobą okruchy charakteru tych twardych, ci twardzi natomiast okrzesanymi się stają pod wpływem płynącej wody. Ludzie się nie zmieniają, powiadają. A czym jest Twój charakter jak nie wypadkową zachowań osób z którymi się zadajesz. Mało jest zjadaczy chleba, twardych jak diament, odpornych na potwarz, będących samymi w sobie ideałami. Sam przejmuję dużo wzorców z otaczających mnie ludzi. Nie mówię, że wszystkie są dobre, lecz dla mnie to bez znaczenia. Często opłaca się grać głupszego radośnie roztargnionego, zabawiającego klauna, uważnie obserwującego zachowanie publiki. Można być w centrum i kazać śmiać się w wybranych momentach bez strachu o zdemaskowanie, przecież uśmiech jest na twarzach. Czasem ktoś popatrzy zza kulis i zda sobie sprawę i tragizmu który jest taki zabawny i odchodzi albo próbuje walczyć z tłumem. Ehh biedaczek. Jako latający ideał mam też swoich ulubieńców, czasem się sprzeciwiają memu zdaniu ale szanuję to. Gdy mogę czynię jak mi przykażą. To zniewaga dla tak potężnych, mawiają zawistni. A może to tylko oderwanie od monotonii. Trudno mi to ocenić jeśli nie miało się okazji  odnieść ran. A jeśli takie wystąpią to albo mnie zabiją i wtedy będzie mi to obojętne, albo szybko się zagoją tworząc piękną pamiątkę po chwilach uległości. Cieszę się, że nie jestem zrodzony z ognia i wiatru bo wtedy wszystko płonęłoby w zaskakującym tempie. Chociaż i tak nie należę do istnień cierpliwych w codzienności.

Kręgosłup Moralny


http://img594.imageshack.us/img594/888/cimg5731.jpg
Ile razy macie tak, że coś powiecie i chcielibyście to cofnąć. Ja dziś tak miałem przed chwilą. Całe szczęście, że mowa teraz o tekście pisanym. Ulepiłem całkiem spory kawałek gniota, może i podobnego do tego i po przeczytaniu go doszedłem do wniosku, że lepiej aby nie wyszedł na światło dzienne. Sam po zaledwie kilku minutach nie dowierzałem w to co sam napisałem. Pozwoliłem porwać się chwili i wylać z siebie to co mnie boli w sposób bardzo bezpośredni dotykający inne osoby. Chciałem za wszelką cenę zwrócić uwagę na problem z którym boryka się wiele osób. Chciałem pozwolić sobie zauważyć, że zbyt duża ilość znajomych w wirtualnym środowisku przytłacza każdego z nas. Dla przykładu zmienię wszystkie postaci na swoją i opisze jak to widzę. Wstaję rano odpalam kompa po sprawdzeniu poczty, gadżetomanii i forum roku wchodzę na fejsa. I tu bombardowanie informacjami. " Zjadłam śniadanie z moim misiem"; "Z Rybcią w górach" pod zdjęciami kumpla jakby tych gór nie było widać na fotografiach. Kolejna informacja "wygrałam kino domowe, paczajcie" Przewijam dalej a tam: "Muszka jest w związki z Pająkiem" No to się dobrali myślę sobie. Wzruszające do łez kawałeczek dalej życzenia urodzinowe pary która jest ze sobą od trzech lat. O jak ja zazdroszczę, i ironizuję pod nosem i za chwilę się zastanawiam, że ta ironia jest niepotrzebna. Każdemu się układa tylko nie mi. No pewnie przesadzam, czytam dalej. "Rozwalę mu ryj" i wtedy zastanawiam się jakim cudem taka osoba jest u mnie w znajomych. Linijek kilka niżej "Ukradli mi torebkę" No nic przynajmniej ktoś ma gorzej myślę z nieszczerym uśmieszkiem, który znika za chwilę. Bo przecież nie jestem typem cieszącym się z czyjegoś nieszczęścia, wyrób teraz te wszystkie dokumenty, nie dziękuję. Znów fotografie, tym razem z okolić wybuchających wulkanów. Co ja robię w domu? A no tak, oszczędzam na lepsze jutro i odkładam naukę na dzień następny myśląc o lepszym jutrze. Jaki ja ponury jestem i biedny jestem i nikt mnie nie kocha. Dlaczego do cholery nie widzę powiadomień o tym jak ktoś kogoś zostawia, chociaż statusy się zmieniają co pewien czas na "w nowym związku" a jak już widzę to z dziwną nutką szczęścia ktoś to publikuje. Związek to chyba nie jest śmierdząca para skarpet którą można wyrzucić do śmietnika ciesząc się jak z rzutu za trzy punkty. Wszyscy koloryzują, jedni upiększają swoje życie niestworzonymi historiami, które pewnie nigdy nie miały miejsca albo mają znów więcej szczęścia niż ja. Wszystko przyrównuję do siebie. Tak to właśnie działa. Wybiórczo dostrzegamy to czego nie mamy a byśmy chcieli mieć, selekcjonujemy w bardzo szybki sposób informacje pocieszające, widząc w nich lepiącą słodycz, której mamy dość od samego patrzenia. I co robimy, zazdrościmy. Sami w domu, a proszę bardzo tylko jak zaczynamy obwieszczać światu jak to Twój znajomy ma lepiej od Ciebie to wtedy jest to już niezdrowe. Może lepiej jest wtedy zrobić coś w kierunku aby szczęście zawitało i u nas? A może lepiej jest założyć maskę z bananem od ucha do ucha, siedzieć na dupie w domu i wymyślać sobie i innym. Życie jest pełne wyzwań, nie problemów. Problemy pojawiają się jak nie próbujemy postawić się wyzwaniu. Wracając do rzeczywistości, ja zawsze widząc uśmiech na twarzach cieszę się z ich szczęścia. Bo jeśli czegoś nie mamy to jesteśmy sami sobie winni. Nie zrzucam niepowodzeń na los, on tylko czasem podkłada nogę, ale można się podnieść i ruszyć dalej wpatrując się mu w oczy ze słowami na ustach "Co ja nie dam rady?". Wyzwania dodają pikanterii i smaku życiu. Problemów nie mamy nigdy, zawsze mamy sposobność na podniesienie szpady do walki z nowym ekscytującym wyzwaniem.

P.S. Małe sprostowanie do słów "... ja zawsze widząc uśmiech na twarzach cieszę się z ich szczęścia..." Cieszę się gdy są to dobrzy znajomi, wrogom życzę zawsze najgorzej. A jeśli mam sposobność w mym wyzwaniu znajduje się punkt mówiący o tym, że jeśli nadarzy się okazja zepsucia wrogowi życia należy ją przemyśleć i wykorzystać jeśli w żaden sposób nie zagrozi naszym interesom i sferom prywatnym naszego życia.
P.P.S Powinienem zrobić zbiór własnych wartości i okazałoby się jak mało jestem wart. Trudno, nie wybaczam poważnych przewinień.